- Ludzie to tępa masa. Nie rozumieją.
Nie rozumieją niczego. Oni nawet nie chcą rozumieć. Są tępi,
egoistyczni, zaślepieni i głupi. Nie ma kompletnie znaczenia jak jest.
Zupełna tragedia.
- Chyba przez takich jak ty -
przecedził przez zęby rozmówca. - Przez takich jak ty jest zupełna
tragedia. Przez to wymądrzanie się, przez sprzyjanie im! - Wyciągnięty w
stronę Trzeciego palec zawisł, wskazując na przyczynę Tragedii. - To
przez was to wszystko. Bo jesteście głusi i tępi. Po Polska przegrywa. Z
każdym dniem, z każdą godziną rządzenia tych, tych... - Widoczne
drgania kącików ust. - Pogrążamy się. Jesteście wszyscy obrzydliwi.
Odrażający. Ale nie bójcie się. Przebudzimy was. Zrobimy porządek.
Postawimy Polskę na nogi.
- Jak?
- Jak to jak? Jarek to zrobi.
- Jak?
- Jak to jak? Czy wy ku**w nie
rozumiecie? Wszystkiemu winien jest ryży. I ten układ, który go wspiera.
Rozkradają Polskę. Sprzedają ją. Amerykanom. Ruskim. Europie. Ubecji.
Przecież oni tam są tylko od wyprzedaży Polski. Przecież Polska ich nic
nie obchodzi. Przecież Polska to dla nich nienormalność!
- Ty nawiedzony ciemniaku. - Pięści
Trzeciego zacisnęły się na poręczy metalowego krzesła. Słońce
przeświecało przez dachy parasoli wystawionych na deptaku. Piwo, jakby
poczuło się, persona non grata, pozwalało przepływać niewielkim
pęcherzykom CO2 przez wysokie szklanki, na których powierzchni pojawiły
się drobne krople wody. Różnica temperatur.
- Widzisz? Widzisz? Jeszcze mnie obraża.
Ale czekajcie. Przyjdzie wasza kolej. Już topór na was wszystkich
czeka. Odpowiecie za zdradę. Odpowiecie za Smoleńsk. Odpowiecie za
wszystko.
- Chwileczkę - ręka Drugiego zawisła w powietrzu, wydając się lekko drżeć.
- Chwileczkę? - zapytał Trzeci. - To to
słyszysz i nic nie mówisz? Słyszysz to wycie z syberyjskich stepów i nic
nie mówisz? Chwileczkę? Ty naprawdę nie widzisz, że ten facet ma
nierówno pod sufitem? Że mu Kaczyński narobił do głowy?
- Ty...! - Pierwszy poderwał się z krzesła, które ze zgrzytem przesunęło się po kamienistym bruku.
- Panowie! Siadajcie.
- Wściekłe psy - podsumował Trzeci. - Poszkodowane na umyśle dzieci syberyjskich stepów.
Tylko mocny uchwyt ręki Drugiego na ramieniu Pierwszego zapobiegł czemuś poważnemu.
- Widzisz? - kontynuował Trzeci - jak go
prawda kole w oczy? Przecież to są bezmózgi. Sekta opętanych przez tego
kartofla, który robi ich w bambuko, dla kasy dla swojej ferajny.
- Lepszy wnuczek z Wermahtu - odwinął się Pierwszy.
Usta Trzeciego pobielały.
- Powiem ci tak - kontynuował Trzeci. -
To jest sekta. Przecież ten facet publicznie mówił, że jak mu jego
zwolennicy, pardon - wyznawcy, wołali "Jarosław Polskę Zbaw" to go to
zobowiązuje.
- Przekręcasz.
- Nic nie przekręcam. Jesteście sektą.
Tępą bezmózgą sektą, dla której jedynym motorem napędowym jest zemsta za
domniemane winy. Moralności się wam zachciało? To nie wasi idole
rozbijają małżeństwa? A córeczka... to jak tam z dochowywaniem
sakramentów?
- Hola, hola - tonować próbował Drugi, widząc, że za chwilę będzie potrzebna interwencja służb porządkowych.
- Moralności im się zachciało. Polski.
Ku**a j*** m**. Czy ty widziałeś, żeby oni z sensem, wypowiadali się na
jakikolwiek temat systemowy. Żeby mieli jakiekolwiek zdanie w takich
sprawach jak zorganizowane ma być państwo, które jego mechanizmy
poprawiać i jak? Przecież to jest kościół wyznawców tego szaleńca, który
ani chybi, jakby doszedł do władzy, to pchnie kraj i ludzi na jakąś
kolejną wojnę.
- Z kim? - rzucił zjadliwie Pierwszy.
- Z kimkolwiek. Wy nie jesteście od
budowania. Od konstruowania. Od myślenia. Wy jesteście od wojny, od
walki, od zemsty, od wymierzania sprawiedliwości ludziom innym niż wy.
Od pogardzania ludźmi. Od nienawiści.
- Skończyłeś?
- Nie nie skończyłem. Jesteście
idiotami. Idiotami do kwadratu, bo nie widzicie jak was ten kartofel
eksploatuje. Jak was uprawia jak kartofle na polu. Jak was karmi
idiotyzmami, poczuciem krzywdy i nienawiścią. Przecież to są
komunistyczne mechanizmy. Poczucie krzywdy, nienawiść, żądza
wymierzenia fizycznej sprawiedliwości i przebudowy ładu społecznego.
Przebudzanie ludzi i kształtowanie nowego człowieka. Przecież to są
komuniści w wydaniu piłsudczykowskim.
- Nie będę tego słuchał. - Pierwszy
podniósł się z krzesła, które ponownie szurnęło po bruku. Robiło się
coraz cieplej. Słońce, całkowicie nieświadome temperatury rozmowy,
leniwie spływało po fasadach kamienic, rumieniło kostki bruku ciepłą
barwą światła. Zwalniało bieg myśli przechodniów.
- Chwileczkę Panowie...
Milczenie stało się gęste. Dłonie Pierwszego i Trzeciego nadal zaciskały się w pięści.
- A może byśmy tak wspólnie... - zdanie
Drugiego zawisło w powietrzu. Spojrzenia rozmówców nie zmierzały donikąd. Były tylko wybiegiem, niemożliwym do pozbycia się stanem, w
którym oczy zwrócone gdzieś być muszą, ale umysł ogląda wyłącznie to co
jest w środku, pozwalając wzrokowi, na oderwanie się od gospodarza i
wędrowanie w przestrzeń, niczym we śnie.
- Może porozmawialibyśmy o problemach?
Nie padło już żadne słowo. Nie musiało.
Spojrzenie każdego z nich mówiło jedno - "to on jest problemem". Nie
było miejsca. Na tym słonecznym deptaku dużego miasta, najzwyczajniej na
świecie, nie było miejsca. Nie było miejsca na rozmowę. Nie było
miejsca na pytania. Nie było miejsca na rozwiązania. Zrobiło się duszno.
Nie od słońca bo godzina jeszcze na tyle wczesna, że powietrze nie
straciło całkiem swojej porannej rześkości. Łyk piwa wlał się do gardła.
Było chłodne. Lekko musujące. Bursztynowe. Przynosiło spokój. I
pragnienie by wyjść, z całej tej sytuacji.
=========================================================================
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz