Wydarzenia w Iraku czy choćby na
Ukrainie, niosą ze sobą jedno ważne przesłanie: Żadne, choćby
najświęciej utwierdzone oficjalnymi gestami, formy życia społeczeństw -
które to formy nie wynikają z prywatnych i wewnętrznych przekonań ludzi -
nie są trwałe.
Państwa uznane międzynarodowo rozpadają się na naszych oczach, bo ich mieszkańcy nie czują się
wewnętrznie obywatelami tych państw. Nie mają poczucia wspólnoty ze
sobą. Stąd każde naruszenie zewnętrznego gorsetu formy organizacyjnej -
wywołuje natychmiastowe gwałtowne ruchy odśrodkowe.
UE w obecnej formie, jest tworem całkowicie fikcyjnym.
Stopień fasadowości jest tak uderzający, że powoli staje się nie do
zniesienia, co w konsekwencji daje skokowy wzrost popularności ruchów
antyunijnych. Front Narodowy we Francji, Nigel Farage w Wielkiej
Brytanii, Korwin Mikke w Polsce - to przejawy frustracji społeczeństw,
obecnym stanem UE.
Dwa podstawowe zarzuty, jakie ruchy
antyunijne formułują wobec UE są ze sobą częściowo sprzeczne. Oto
bowiem, UE jest, zdaniem tych ruchów, niedemokratyczna, a jednocześnie za nadto wchodzi w kompetencje państw narodowych.
Otóż. Gdyby UE była istotnie demokratyczna, to właśnie wtedy, miałaby
mandat do regulacji spraw, którymi obecnie zajmują się państwa narodowe.
Na fali zniechęcenia do UE coraz większą
popularność zdobywa idea Europy Ojczyzn. Na kontynencie najbardziej
chyba doświadczonym katastrofami wojen, znów - ku radości Brytyjczyków -
armia niemiecka będzie mogła stanąć naprzeciw armii francuskiej, armia
polska naprzeciw czeskiej lub niemieckiej. Wojna jest przedłużeniem
polityki, a polityka jest realizacją interesów, a interesy są ze sobą
sprzeczne.
Można abstrahować od setek lat
doświadczeń i powierzyć swoją przyszłość i byt teoriom, opartym o naiwno
dobroduszne oczekiwania. Taka nieodpowiedzialność ma niesłychaną
zaletę. Nic nie kosztuje i jest atrakcyjna tu i teraz. To znaczy w
momencie gdy można z jej głoszenia czerpać jakieś doraźne profity.
Podstawowe pytanie jest takie: Co
zapobiegnie, w Europie całkowicie suwerennych państw, powtórzeniu
procesów agresji silniejszych na słabszych? Co zapobiegnie judzeniom do
konfliktu? Co zapobiegnie narzuceniu woli przez państwa silne, państwom
słabym?
Można odpowiedzieć pytaniem: A czy teraz
właśnie, nie ma miejsca narzucanie woli silniejszych państw, państwom
słabszym, za pomocą mechanizmów UE? Ależ właśnie tak. Właśnie tak się
teraz dzieje. Bowiem UE w obecnej postaci, nie jest demokratycznym
państwem europejskim, tylko dziwną przejściową w intencji, zaś trwałą w
praktyce, formą dominacji interesów państw silniejszych nad interesami
państw słabszych.
Istnieją tylko dwa trwałe i realne
rozwiązania. Europa niezależnych państw, w której nieuchronne konflikty
będą wygrywane na zasadzie siły. Europa jako jedno państwo federalne,
które z czasem będzie się unifikować. Żadne z tych rozwiązań nie jest
idealne.
Pierwsze jest możliwe do wprowadzenia od
dzisiaj. Jego bezpośrednim następstwem będą wojny celne i ekonomiczne.
Dalszym, mogą być te realne, co dziś jest nie do pomyślenia, ale czy rok
temu było do pomyślenia to co się dzieje na Ukrainie?
Drugie rozwiązanie - państwo
federacyjne, jest trudniejsze do przeprowadzenia, bowiem Niemiec czuje
się przede wszystkim Niemcem, Włoch - Włochem, a Polak Polakiem. Tak
naprawdę, wciąż identyfikacja narodowa przerasta o rząd
wielkości identyfikację europejską. Co więcej, rozwiązania i procesy
aktualnie zachodzące w UE, tę identyfikację europejską deprecjonują i
niszczą, co widać po wynikach wyborów do parlamentu UE.
Aby federacyjne państwo europejskie było możliwe, aby identyfikacja europejska mogła stać się faktem dla mieszkańców Europy, to muszą zaistnieć realne mechanizmy demokratyczne w UE.
Należałoby zlikwidować Komisję
Europejską i wprowadzić niemal kopię ustroju USA. Europą rządziłby
wówczas jeden prezydent, który samodzielnie formułowałby swój
rząd/administrację. Ten prezydent byłby wybierany w powszechnych
wyborach europejskich. Parlament Europejski byłby dwuizbowy, przy czym w
drugiej izbie każdy kraj miałby taką samą ilość przedstawicieli, czyli
Niemcy tyle samo co Luksemburg czy Polska.
Wówczas, wystąpiłyby warunki do
zaistnienia identyfikacji europejskiej. Gdyby mechanizm ten powiązać z
autonomią państw w szerokim zakresie regulacji np. światopoglądowych, to
mogłoby się okazać, że rzeczywiście nastepuje w Europie tworzenie
nowej, nieznanej jeszcze jakości.
Obecna forma UE, jest skarlałą i
wykrzywioną formą przejściową, pomiędzy ideą założycieli UE, a
racjonalnym możliwym stanem docelowym. Istnienie wspólnej waluty Euro,
przy braku wspólnego państwa to absurd wołający o pomstę do nieba, gdyż
sprowadzający się de facto, do narzucenia słabszym woli silniejszych.
Stan Kentucky nie może zbankrutować w
takim sensie jak mogą to (teoretycznie) zrobić USA. Województwo
mazowieckie nie może zbankrutować w takim sensie jak może zbankrutować
Polska. Ale nawet Polska nie może zbankrutować w takim sensie jak może
zbankrutować Grecja. Bo Polska ma własną walutę, więc nawet jej
bankructwo w zakresie długu zaciągniętego w dolarach, nie niszczy
państwa wewnątrz. Tymczasem sytuacja państwa obecnie posiadającego Euro
jest niebezpieczna, bowiem nie ma to państwo
instrumentów sterowania gospodarką poprzez kształtowanie podaży
pieniądza i w chwili niewypłacalności nie ma waluty do realizacji
jakichkolwiek procesów ekonomicznych na swoim terenie.
Utworzenie i przyjmowanie Euro - znów
jest w intencji i w sferze deklaracji formą etapu do celu jakim ma być
Europejskie Państwo Federacyjne. I znów jak w przypadku Komisji
Europejskiej i całej obecnej struktury, której fasadowość i fikcyjność
najlepiej symbolizują postaci prezydenta UE i szefowej polityki
zagranicznej UE, przejściowość okazuje się stanem trwałym i
przeciągającym się.
Dlaczego prowizorka - w postaci
istnienia wspólnej waluty przy braku wspólnego państwa, istnienia ciał
kształtujących politykę UE bez powszechnej obieralności tych ciał -
okazuje się być trwała? Dlaczego proces tworzenia państwa federacyjnego oraz proces tworzenia identyfikacji europejskiej nie postępuje, tylko utknął w dziwnym miejscu, które wywołuje jedynie frustrację społeczeństw?
Wydaje się, że odpowiedź może być zawarta w jednym słowie: Niemcy.
Niemcy, którzy wypromowali swój obraz jako wielkiego zwolennika i
promotora UE, wydają się być największym hamulcowym procesów
integracyjnych i największym kreatorem tymczasowych fasad, które trwają,
zapewniając Niemcom największy wpływ na procesy w UE i największą od
nich niezależność.
Utworzenia państwa federacyjnego
spowodowałoby natychmiastowy spadek znaczenia Niemiec. Europejska
administracja prezydenta z powszechnego wyboru, mogłaby naruszyć
niemieckie interesy na rzecz równoważenia ich z interesami innych
państw. Niemcy straciłyby zarówno obecny wpływ jak i podmiotowość.
Niemcom najbardziej odpowiada stan obecny, chociaż polityka Draghiego
jako szefa EBC lekko naruszyła niemieckie interesy.
Jedno wydaje się pewne. Status quo jest
nie do utrzymania. UE w obecnej formie za 50 lat nie będzie. Kiedy się
ona skończy zależy od rozmaitych czynników. Są dwa możliwe wyjścia z
obecnej sytuacji. Które jest lepsze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz