Gdy szare gmachy realnego socjalizmu waliły się w pył i na świecie dawało się poczuć atmosferę radości, która przejawiała się w burzeniu muru berlińskiego, chyba nikt nie przypuszczał, że w istocie ponure monstrum totalitaryzmu jest żywe i prężne jak nigdy.
Gdy szedłem ulicą wczorajszego pięknego, słonecznego, lutowego dnia, nagle doznałem deja vu. Oto przecież dzisiaj, na nowo są myśli, których nie wolno wyrażać, tematy, których nie wolno poruszać, słowa, których nie wolno wypowiadać, zjawiska i rozwiązania, których nie wolno krytykować. Przecież podstawowa metoda Komuny, kontrola myśli i słów obywateli, rozkwita teraz z całym swoim bogactwem. W jakiś dziwny sposób, wolność, która przyszła z Zachodu, miękko i niezauważalnie, zaczęła oznaczać wolność, do wyznawania z góry określonego zakresu poglądów. Jedyna różnica polega na tym, że cenzor był dawniej jasno wskazany. Teraz, wszystko pogrąża się we mgle.
Zmiana jest miękka. Niemal niewidoczna. Tematy są mało kontrowersyjne. Przynajmniej na początku. Ale pojawia się i rośnie lista słów zakazanych, lista poglądów, za wyrażenie których, człowiek będzie inkryminowany i poniesie takie czy inne negatywne konsekwencje. W sferze publicznej, tj. polityce, pole manewru dla jej uczestników, stało się już dramatycznie małe. Jedwabny szal, miękko ale coraz ściślej wydaje się przylegać do szyi ludzkiej wolności.
Zawsze jest ten dylemat. Dobro czy wolność, która dopuszcza przynajmniej wyrażanie "złych" albo złych myśli. Gdy przyjmujemy tę drugą możliwość, kluczową rolę zaczyna odgrywać ten, który określa, które słowa lub myśli są - złe. Zgodnie z myślą Zbigniewa Nienackiego wyrażoną w "Dagome Iudex", władzę ma ten, który nadaje znaczenie słowom. Ten, kto jest w stanie wprowadzić do powszechnej akceptacji przekonanie, że dane słowo albo pogląd jest "zły" i z tego powodu zasługuje na banicję z mowy (i w konsekwencji z myślenia) ludzi - ten w istocie sprawuje władzę.
Ale i dawniej zakazane było mówienie, że "Król jest nagi". Dopiero ten, który nie wiedział co jest zakazane - dziecko - miał zdolność to powiedzieć. Wydaje się, że dzisiaj jego głos pozostałby samotny, w niedalekiej przyszłości zaś, spotkałyby go przypadki, mające mu unaocznić, że źle czynić nie należy.
Określanie tego co złe i tego co dobre, a w konsekwencji przyjęcia realnej, choć miękkiej, cenzury słów i myśli, oznacza władzę tworzenia moralności. Ta władza była dawniej łatwa do wskazania. Cesarz, król, tyran, partia, Kościół - byli twórcami moralności społecznej. Teraz nie sposób wskazać tych twórców. Setki instytucji, miliony procedur, tysiące procesów, sprawiają wrażenie - być może słuszne - że całość jest efektem przypadkowego połączenia różnych dążeń.
Ostatecznie zostaje człowiek. Który jak zawsze wie, co mu wolno, a co nie wolno - powiedzieć. Co wolno powiedzieć publicznie, a czego publicznie powiedzieć nie wolno - bo Komuna słucha. A słucha teraz tak, że aż w uszach dzwoni. A może to nie Komuna, tylko tak naprawdę pragnący naszego dobra - Wielki Brat?
Przecież jakby ludzie myśleli i mówili co sobie zechcą, to... do czego by to mogło dojść.
Jest szereg postaw i słów, które faktycznie są złe. Ich publiczne wyrażanie i propagowanie może mieć autentycznie szkodliwe konsekwencje. Morze krwi przelano i przelewa się dalej, dzięki zatrutym słowom i ideologiom. Więc pozostaje tę tęsknotę za zwykłą wolnością rozumieć jako marzenie wskazujące kierunek, aniżeli wzorzec do pełnego zastosowania. Tylko jakoś tak dziwnie, bośmy tu w Komunie, myśleli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz