Prawu i Sprawiedliwości zagraża porażka. Klęska. Ostateczna
przegrana. Gdy piszę "Prawu i Sprawiedliwości", to mam na myśli jego
żelazny elektorat, zwolenników, propagatorów, tych co marzą o
zwycięstwie swojej partii. Aparat, kadrowi członkowie tej partii, a w
szczególności jej ścisłe kierownictwo - to inna kategoria.
Gdy słupki idą w górę, gdy hufce nasze na okopach przeciwnika, gdy
lada moment zastępy nasze przeleją się przez linię wroga i sztandar nasz
zacznie powiewać na ruinach wrażej twierdzy, niebezpieczeństwo porażki
jest o krok, o cal, o włos, o wyciągnięcie ręki. Właściwie to chyba już
się stało. Już przegraliśmy, przegraliście, bo wszyscyśmy ludzkością.
Bo jedna jest prawdziwa walka. Jedna jest prawdziwa wojna. Jedno jest
prawdziwe starcie. Śmiech hien przyziemnych rozedrze teraz niebo. I
powietrze. Bo trzeba chodzić po ziemi. Nie pieprzyć bzdur. Bo wiemy jak
jest. Czyżby?
Jaka jest wojna, którą można przegrać zwyciężając? Jakie jest jedyne
prawdziwe zmaganie, które rozstrzyga się, gdy konflikt ten "prawdziwy"
(tak nam się wydaje i gotowiśmy dać za to głowę) przecież wciąż trwa,
wymagając od nas nowego zapału.
Od wieków, właściwie od początku świata,
od naszego urodzenia i po naszej śmierci, na polach bitew, na estradach
massmediów, w snach, pamięci i emocjach każdego człowieka, toczy się
wojna. Dobra ze Złem.
Dobro i Zło to nie są kategorie etyczne. Klasy zachowań i postaw.
Opinie o rzeczywistości, które tak łatwo ferujemy. Dobro i Zło istnieje.
I znajduje się w sporze, w zwarciu. Celem tych bytów jest rzecz jasna
unicestwienie przeciwnika. Ale nie jest to możliwe z ludzkiego punktu
widzenia, bo to byty nieprzemijające.
Zło może zwyciężyć tylko w jeden sposób. I zawsze do tego dąży. I to
jest cel jego każdej walki. Pragnie by ludzie stali się tacy jak ono.
Pełni nienawiści. Wtedy następuje tryumf Zła. Każde przejście człowieka
do okopów Zła, jest jego zwycięstwem.
Zło daje poczucie siły. Nienawiść i pogarda, pozwala traktować innego
człowieka jak zwierzę, rozwiązuje nam ręce, serca i emocje. Czyni naszą
sprawę "świętą", a nas "świętymi" bojownikami, w boju na śmierć i życie
ze złem, które widzimy pod postacią drugiego człowieka.
Zło ma zawsze jedną i tę samą metodę. Krzywdzi i sprawia cierpienie.
Zadaje ból i sieje, czasem, śmierć fizyczną. Bezlitośnie się znęca i
szydzi, by ostatecznie, wywołać. Siebie w ludziach. By ostatecznie,
poczuli, tę emocję, która wytrze ich ból i odczuwane cierpienie, która
nauczy ich, że ich wrogowie nie są ludźmi (w prawdziwym sensie tego
słowa), która obieca im, że może zostać przywrócona równowaga, gdy tylko
wycisną piętno zemsty (nazwane to będzie wymierzeniem sprawiedliwości)
na tych drugich. Celem zła nigdy nie jest zniszczenie i śmierć
człowieka, celem jest zmiana człowieka.
Dlatego źródłem nienawiści jest zawsze uprzednia krzywda i
wcześniejsze cierpienie. Ludzie się zmieniają na na powierzchni Ziemi.
Pokolenia się zmieniają. Przychodzą i odchodzą na scenie wielkiej
batalii. Ta prawdziwa wojna toczy się naprawdę w każdym z nas. I nikt
nie jest wolny od nienawiści, od jej cienia, od jej drgnięcia, od jej
dotyku - przynajmniej autor tego tekstu.
Gdy przyjdzie nam rozpoczynać to ostateczne życie, gdy to co
przemijające, nasza służba, mierzona okrążeniami Ziemi wokół Słońca,
dobiegnie końca, a dotyczyć to będzie dokładnie każdego z miliardów
ludzi, jedynym pytaniem, na które przyjdzie odpowiedzieć, będzie: "W
jakiej armii służyliśmy? Czemu służyliśmy?" Naszymi emocjami, naszymi
postawami, naszymi zachowaniami. I ostatecznie, czy widzieliśmy
człowieka w tym, który nas krzywdził. Oto jest egzamin. Oto jest
pytanie. "Kochajcie nieprzyjaciół waszych". Czy nie zaprzeczamy temu
wskazaniu? Pieszcząc je jako napis na pergaminowej stronie w świętej
książce, która na szczęście jest zamknięta wśród innych nieżyciowych
mądrości, gdzieś na półce naszej niepamięci?
Zło zawsze będzie przekonywać, a głupota wtórować, że bez nienawiści
opadną Ci ręce. Że nie da się walczyć, stać z bronią w okopach,
odparowywać uderzeń i samemu je zadawać - kochając przeciwnika, albo
choćby - co może bardziej przemawiające - dostrzegając w nim CZŁOWIEKA.
Takie dostrzeganie osłabia nienawiść, osłabia poczucie własnej racji,
osłabia determinację i siłę, którą - nie ukrywajmy - Zło daje. Ale daje
za pewną cenę. Za cenę przyjęcia go jako wewnętrznej emocji. Za cenę
duszy. "A cóż człowiek..."
Prawo i Sprawiedliwość w rozumieniu przytoczonym na początku tekstu,
zostało poddane nieprawdopodobnemu praniu emocji. Zbombardowane
dywanowymi nalotami szyderstwa i pogardy. Tak. Wina jest w przeszłości.
Ale i wcześniej była wina aparatu PiS. A wcześniej, a wcześniej. To
wszystko jest bez sensu. Bo ten ostateczny wybór: kim się stajemy, jakie
emocje się stają naszym udziałem, czy wciąż widzimy człowieka w tym,
który jest naszym wrogiem, ten ostateczny wybór nie jest uzasadniony ani
usprawiedliwiony niczym - poza naszą decyzją. Każde odwoływanie się do
przeszłości wprowadza w błąd. Daje wymówkę, usprawiedliwienie, którego
rozpaczliwie potrzebujemy, by "rżnąć" przeciwnika siłą i mieczem, który
bierzemy z rąk Zła, a które wskutek tego, przesącza się do całego
naszego jestestwa.
Czy widzisz człowieka we mnie? Czy widzisz człowieka w swoim wrogu?
Czy ja widzę człowieka w ludziach obok? Otóż... często nie widzę. I
jedyne co mogę zrobić, to zdać sobie z tego sprawę. Zdać sobie sprawę
też z tego, że ta wojna się nie kończy, nie będzie pokoju ani rozejmu,
nie będzie sielanki zamiast frontu. Zawsze będzie pokusa, by za
cierpienie wziąć odwet. By zobaczyć ohydną twarz (to jest taką jaką Zło
chce abyśmy widzieli) bliźniego. Drugiego człowieka, który być może
właśnie zaciągnął się w szeregi armii bólu. Albo został tam wcielony.
Przez wychowanie, przez oddziaływanie, gdy nie był jeszcze w pełni
przytomny, tego co się z nim dzieje.
Liczba, nacechowanych negatywną emocją, myśli, zwolenników PiS,
rośnie lawinowo. Towarzyszy temu para-religijne traktowanie polityki, co
uświęca pragnienie doczesnego zwycięstwa i wyłącza myślenie. Przejawy
pogardy i traktowanie przeciwników jak nie ludzi, stały się tak
nagminne, że w zasadzie standardowe. Społeczeństwo polskie toczy
choroba. Choroba negatywnej emocji, wzajemnej niechęci.
Politycy podsycają tą chorobę. Bo nic jak nienawiść nie mobilizuje
tłumów. Nie pozbawia ich zdolności myślenia i nie czyni karnymi
żołnierzami, ożywianymi tym samym poczuciem krzywdy, tym samym
pragnieniem odwetu, tym samym widzeniem przeciwnika, które zabiera z
jego oblicza - wszystkie cechy ludzkie.
Fale negatywnych postaw przelewają się przez ten kraj. Doczesne walki
są wygrywane, to przez tę, to przez drugą stronę. Ta realna jednak, w
nieustanny sposób jest wygrywana przez Zło. Jedyne co pozostaje to
wyśmiać i wyszydzić tę perspektywę. Uznać ją za sztubacką,
"filozoficzną", dziecinną. W końcu przecież. Musimy wygrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz