Czy można przekonać ateistę, że nie ma racji? Czy można przekazać mu
wiedzę o Bogu? Czy można mu wytłumaczyć, co to znaczy Chrześcijaństwo?
Odpowiedź na powyższe pytania brzmi: Zasadniczo rzecz biorąc - nie. Nie
można.
Nie można z wielu powodów. Pierwszym i zasadniczym powodem jest różnica między wiedzą a informacją.
W potocznym rozumieniu rzeczywistości, obie te kategorie są przez ludzi
utożsamiane ze sobą. W szkole bowiem nabywamy "wiedzy" przez
przyswajanie informacji. Wiedza bywa definiowana jako informacja
sprawdzona i zweryfikowana. Przy okazji próby wytłumaczenia różnicy
między wiedzą a informacją, natrafiamy na jedno z podstawowych zagadnień
współczesnego (i nie tylko) świata: myślenie jest zależne od pojęć.
To kolejna z pomijanych, acz fundamentalnych zupełnie prawd, które nas
opisują. Zgodnie z nią, wystarczy aby pojęcia, czyli znaczenia słów i
same słowa, zostały lekko wykrzywione, przemieszczone, "odkształcone", a cały
proces myślenia legnie w gruzach. Wskutek zniekształcenia pojęć, czyli
wskutek podstawienia błędnych, nieostrych znaczeń pod używane słowa,
myślenie ludzi schodzi na manowce. Błędnie oceniają rzeczywistość.
Wykrzywieniu ulega sam proces percepcji (postrzegania, widzenia tego co
jest), następnie wnioskowania i oceny, następnie decyzji, postaw i
działań.
Wróćmy zatem do tego, czym różni się wiedza od informacji. Wiedza
jest wynikiem osobistego doświadczenia. Informacja jest zbiorem słów,
rozmaicie odczytywanych przez różne osoby, w zależności od ich
ukształtowania wewnętrznego. Weźmy dwóch ludzi, z których pierwszy był
zakochany a drugi nie. Dostarczmy im opis słowny tego jak to jest -
kochać. Pierwszy z nich posiada wiedzę na ten temat, drugi posiada
informację. Ich sytuacja jest skrajnie różna. Gdy ktoś w nałogu
otrzymuje informację, że ten nałóg mu zagraża - to jest to informacja, a
nie wiedza. Gdy dostaje pierwszego zawału serca wskutek palenia, on już wie, że ten nałóg mu zagraża.
Niezbywalnym elementem tego, co nazywam tu "wiedzą", jest więc osobiste
doświadczenie. Stąd właśnie, nie można ateiście przekazać wiedzy o tym,
czym jest Chrześcijaństwo. Można mu przekazać wyłącznie informacje. Ale
informacja bez osobistego doświadczenia, wiedzą wcale nie jest. To
znaczy, znów - taki człowiek będzie posiadał informacje, ale nie będzie wiedział czym jest Chrześcijaństwo.
Drugim zasadniczym powodem, dla którego nie można wytłumaczyć
ateiście czym jest Chrześcijaństwo, jest zasadniczy problem w
samoidentyfikacji Chrześcijaństwa. Poprzez nieskończony niemal proces
powtórzeń, utrwalił się bowiem pogląd, iż Chrześcijaństwo polega na tym,
że wierzy się w Boga. Czy wierzysz w Boga? - stawiane jest pytanie.
Twierdząca odpowiedź upewnia nas w tym, żeśmy Chrześcijanami. A przecież
i Szatani - wierzą i drżą.
Ten mylny pogląd co do tego na czym polega i czym jest
Chrześcijaństwo, stanowi pewną przeszkodę w 'nawracaniu' ludzi. Z jednej
strony pogląd ten upraszcza ów proces, bowiem daleko łatwiej jest
człowiekowi powiedzieć: "wierzę", aniżeli "kocham". Jest też tak, z
powodu wcześniejszej pomyłki, to jest utożsamiania informacji z wiedzą.
Wierzę - a więc, przyjmuję, że prawdziwa jest taka oto informacja:
"Istnieje Bóg". Jest to łatwiejsze. Wziąwszy pod uwagę przepaść, jaka
istnieje między stwierdzeniem "wierzę" oraz "nie wierzę", można dojść do
wniosku, że takie ustawienie "poprzeczki" jest uzasadnione
(możliwościami zawodnika).
A jednak nie jest tak, że Chrześcijaństwo polega na wierze w Boga. To nie "credo" wyraża istotę Chrześcijaństwa (choć takie jest powszechne przekonanie). Już bardziej istotę tę wyraża "Ojcze nasz", która to modlitwa wyraża relację
człowieka do Boga. "Bądź wola twoja" - mówią Chrześcijanie w tej
modlitwie. "Bądź wola moja" - mówią w swoim życiu, zastrzegając owo "Bądź
wola twoja" jako wersję ostateczną, gdy wszystko zawiedzie i nie
pozostanie już nic innego, jak pogodzić się z rzeczywistością.
Chrześcijaństwo polega na miłości.
Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. (Ew. Marka 12:30, Biblia Tysiąclecia)
Oto treść najważniejszego i najpilniej zapomnianego przykazania. Któż
bowiem z Chrześcijan, za grzech uważa to, że nie nie kochał całym
sercem, całą duszą, całym umysłem i całą swoją mocą Boga? Kto się z tego
spowiada, czy wyrzuca sobie to, jako grzech? Przecież to śmieszne. Nikt
nie traktuje tego wskazania na serio. Co innego zjeść mięso w piątek, czy
zrobić zakupy w niedzielę. To poważne wykroczenia przeciw
Chrześcijaństwu - warte napominania.
Chrześcijaństwo jest więc relacją człowieka z Bogiem. Osobistą
relacją, a następnie (dopiero) zbiorową relacją. Jest relacją miłości.
Dość szalonym pomysłem, który podpowiada by odwrócić się od własnych
zmysłów, zrezygnować z własnej woli, i powierzyć się niewidocznej Miłości.
Przekazać tego w żaden sposób - słowami jedynie - nie można.
Pewnym wskazaniem tu są praktyki Dalekiego Wschodu. Gdy ktoś przychodzi do "guru" albo do klasztoru "zen", nie dostaje doktryny, informacji - zbioru słów, którym powinien wierzyć. Dostaje praktykę, obowiązki, sposób życia i zachowania, które to mają go prowadzić - ku doświadczeniu. Gdy człowiek wstępuje do klasztoru chrześcijańskiego przyjmuje "regułę", czyli znów "praktykę" życia i zachowania, która to praktyka jest drogą do pewnego "doświadczenia".
Pewnym wskazaniem tu są praktyki Dalekiego Wschodu. Gdy ktoś przychodzi do "guru" albo do klasztoru "zen", nie dostaje doktryny, informacji - zbioru słów, którym powinien wierzyć. Dostaje praktykę, obowiązki, sposób życia i zachowania, które to mają go prowadzić - ku doświadczeniu. Gdy człowiek wstępuje do klasztoru chrześcijańskiego przyjmuje "regułę", czyli znów "praktykę" życia i zachowania, która to praktyka jest drogą do pewnego "doświadczenia".
Poruszając się zatem w obrębie słów i informacji, konstrukcji
logicznych i lingwistycznych zamyka się jedynie ateistę w jego świecie,
który on będzie rozdrapywał w poszukiwaniu tego, czego tam nie ma.
Sprawa jest trudna a problem poważny. Bóg w wydaniu popularno-chrześcijańskim jawi się jako wkurzający starzec (Pan), który narzuca na człowieka całą masę obowiązków, rozlicza go bezlitośnie niemal z ich przestrzegania i grozi mu, bez przerwy, wiecznym potępieniem, za uczynki, które często wynikają z naszej - nie ukrywajmy - na poły zwierzęcej natury. Oto sędzia sprawiedliwy i surowy, unoszący się w chmurach nad człowiekiem, patrzący nieustannie na niego ze zmarszczonymi brwiami, oczekujący wiecznego poczucia winy u delikwenta. To bowiem jedynie, jest w stanie owego delikwenta usprawiedliwić i uchronić przed wiecznym gniewem. Taki obraz Boga rysuje się w oczach ateisty, nie bez udziału w tym procesie, popularnego nauczania chrześcijańskiego.
Sprawa jest trudna a problem poważny. Bóg w wydaniu popularno-chrześcijańskim jawi się jako wkurzający starzec (Pan), który narzuca na człowieka całą masę obowiązków, rozlicza go bezlitośnie niemal z ich przestrzegania i grozi mu, bez przerwy, wiecznym potępieniem, za uczynki, które często wynikają z naszej - nie ukrywajmy - na poły zwierzęcej natury. Oto sędzia sprawiedliwy i surowy, unoszący się w chmurach nad człowiekiem, patrzący nieustannie na niego ze zmarszczonymi brwiami, oczekujący wiecznego poczucia winy u delikwenta. To bowiem jedynie, jest w stanie owego delikwenta usprawiedliwić i uchronić przed wiecznym gniewem. Taki obraz Boga rysuje się w oczach ateisty, nie bez udziału w tym procesie, popularnego nauczania chrześcijańskiego.
Wszystko jest jednak możliwe. Nawet to, że to co niewytłumaczalne
może być doświadczane. Ciągłą nadzieją pozostaje nieugaszone, największe
pragnienie człowieka. Pragnienie, któremu nie sposób zaprzeczyć. Nie
sposób się go wyrzec. Pragnienie miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz