Było zimno. Cholernie zimno. Tak zimno, że nawet wyćwiczone organizmy
czasem odmawiają posłuszeństwa. Było niebezpiecznie. Porwali się. Bo
lekceważyli śmierć. Bo chcieli wygranej. Bo wierzyli tym co szli razem z
nimi. W jednym zespole.
Gdy doszli nad krawędź, gdzie zagrożenie wychodzi z książek, z instrukcji, z dywagacji słownych. Gdzie bliskość śmierci wciska się pod koszulę i staje się nie dającą się usunąć rzeczywistością, skończyły się górnolotne słowa i idee.
Bielecki ich zostawił, po prostu. Dostał swoje. Wszedł na szczyt. Pieprzyć to. Pieprzyć kolegów. Pieprzyć pieprzenie. Tu chodzi o życie. Jego życie. Tylko to się liczy. Kto siedzi w ciepłym fotelu tego nie zrozumie. Dlatego ich zostawił, może na śmierć. Nawet jego radiotelefon przestał działać. Może się zepsuł.
Małek wobec "ucieczki" Bieleckiego nie został z Kowalskim i Berbeką. Wiedział, że musiałby na nich zaczekać. To na przystanku. A nie tam gdzie można zginąć. Więc też poszedł. Do obozu.
Berbeka został sam z Kowalskim, który nigdy nie był powyżej 8000 metrów i raportował z pod Rocky Summit, iż jego organizm jest poważnie osłabiony. Zostali sami. Nigdy nie doszli, z powrotem.
W obozie Bielecki nie czekał na kolegów. Niby na co. Bohaterstwo dobre jest gdy trzeba zagrzewać innych do poświęceń. Poszedł dalej. Do ciepła. Do życia. Małek się zreflektował. Albo był silniejszy, albo ruszyło go sumienie. Ludzie bywają nieprzewidywalni. Z wysokości 7400 przeszedł raptem 30 metrów w górę, żeby szukać. Zabrało mu to pół godziny. Tak działa organizm na tej wysokości i po takich obciążeniach.
Karim Hayat nie był Polakiem. Pracował za pieniądze. Jako tragarz. Ale to on wyszedł z 7400 i poszedł na 7700 szukać Berbeki i Kowalskiego.
Ciało Kowalskiego znaleziono później. Nie miał złamań czy obrażeń ortopedycznych. Berbekę zabrały góry.
Bielecki teraz opowiada jak było:
Bielecki uważa, że stał się ofiarą polskiego piekła, dlatego myśli o wyjeździe na zachód. Jest chyba poszkodowany. Berbeka z Kowalskim już nigdzie nie wyjadą. Nie spojrzeli w siebie, patrzeli ze zdumieniem na brak Bieleckiego i Małka, bo wydawało im się, że zasada utrzymywania kontaktu wzrokowego była obowiązująca. Kiepski żart.
Tacy właśnie jesteśmy. Choć się nie przyznamy. Zawsze gdy załatwiamy sobie rentę - no bo jak żyć, jak żyć? Gdy korzystamy albo wywalczamy sobie przywileje grupowe - a co nas inni obchodzą? Gdy bierzemy swoje bez oglądania się. Bo i na kogo. Bohaterowie to ci co polegli.
Zespół badający tragedię w Himalajach dopuścił domniemanie,
Ale nie wszystko jest takie proste. Wszyscy zawalili. Ci co się uratowali i Ci co nie. Pokutuje w Polsce Mickiewicz, ze swoją Pieśnią Filaretów:
Dlatego nie liczmy sił i nie redukujemy zamiarów względem posiadanych sił. Dlatego podejmujemy walkę i pola zaściełają się ciałami Polaków, których ofiara ma mieć jedno przesłanie - tacy właśnie jesteśmy, to jest naszą istotą, tacy będziemy. To jest piękne i wielkie i szlachetne, polskie.
Berbeka, Kowalski, Małek i Bielecki wyszli stosunkowo późno jak na atak na szczyt. Szli bardzo wolno. Nie zawrócili kiedy było można. Nie ustalili podstawowych zasad taktycznych, nieprzekraczalnej godziny odwrotu. Nie zadbali o jakość i pewne funkcjonowanie łączności. Nie wycofali się gdy nastąpiły opóźnienia. Obchodził ich tylko szczyt.
Gorzka to nauka. Ale jeśli nie chcemy... to uczyć się wypada. Nie z ust prestidigitatorów, obłudnych polityków zachęcających do kolejny poświęceń, do kolejnych szturmów bez pytania o siły i środki. Nie z ust tych co sobie te usta wycierają szmatą szczytnych poglądów, nie dzieląc losu tych, którym te poglądy sprzedają, prowadząc ich jak stado baranów, jak zawsze, jak zwykle na rzeź, albo strzyżenie. Wypada się uczyć od życia. I szukać. Naprawdę cennych ludzi. I nie wierzyć. W słowa. Zwłaszcza pełne patosu i odwagi. Bo trzeba żyć, a to oznacza, nie grać o wszystko, nie stawiać na ostrzu noża, umieć się wycofać by kiedyś znów spróbować. Bo Polska, jest jednak coś warta. Ta iskra szaleństwa. Co się wyrywa kalkulacjom, jest potrzebna do nadania smaku, pracy i wysiłkom. Nie zadepczmy jej. Ale nie podpalajmy za jej przyczyną świata ani rzeczywistości.
ps. nr 1.
Ta relacja nie jest obiektywna. Ani wyważona. Ma cały szereg niedokładności i spraw, na które można spojrzeć z innego punktu widzenia. Z własnego. Tak by było dobrze. I ciepło.
ps. nr 2.
Gdy doszli nad krawędź, gdzie zagrożenie wychodzi z książek, z instrukcji, z dywagacji słownych. Gdzie bliskość śmierci wciska się pod koszulę i staje się nie dającą się usunąć rzeczywistością, skończyły się górnolotne słowa i idee.
Bielecki ich zostawił, po prostu. Dostał swoje. Wszedł na szczyt. Pieprzyć to. Pieprzyć kolegów. Pieprzyć pieprzenie. Tu chodzi o życie. Jego życie. Tylko to się liczy. Kto siedzi w ciepłym fotelu tego nie zrozumie. Dlatego ich zostawił, może na śmierć. Nawet jego radiotelefon przestał działać. Może się zepsuł.
Małek wobec "ucieczki" Bieleckiego nie został z Kowalskim i Berbeką. Wiedział, że musiałby na nich zaczekać. To na przystanku. A nie tam gdzie można zginąć. Więc też poszedł. Do obozu.
Berbeka został sam z Kowalskim, który nigdy nie był powyżej 8000 metrów i raportował z pod Rocky Summit, iż jego organizm jest poważnie osłabiony. Zostali sami. Nigdy nie doszli, z powrotem.
W obozie Bielecki nie czekał na kolegów. Niby na co. Bohaterstwo dobre jest gdy trzeba zagrzewać innych do poświęceń. Poszedł dalej. Do ciepła. Do życia. Małek się zreflektował. Albo był silniejszy, albo ruszyło go sumienie. Ludzie bywają nieprzewidywalni. Z wysokości 7400 przeszedł raptem 30 metrów w górę, żeby szukać. Zabrało mu to pół godziny. Tak działa organizm na tej wysokości i po takich obciążeniach.
Karim Hayat nie był Polakiem. Pracował za pieniądze. Jako tragarz. Ale to on wyszedł z 7400 i poszedł na 7700 szukać Berbeki i Kowalskiego.
Ciało Kowalskiego znaleziono później. Nie miał złamań czy obrażeń ortopedycznych. Berbekę zabrały góry.
Bielecki teraz opowiada jak było:
I taka jest ostatecznie polska rzeczywistość. Jesteś sam, albo sama. Niezależnie od tego pod jakim sztandarem i w jakim zespole maszerujesz. Rodacy cię zostawią gdy tylko pojawi się zagrożenie. Bo każdy musi spojrzeć w głąb siebie i powiedzieć: "dam radę" albo "nie dam rady". I patrzeć musi dobrze. Bo Bielecki ...ński, i inni najzwyczajniej w świecie wezmą co ich i cię zostawią. Z twoimi mylnymi pojęciami. Na temat zespołu, albo bycia razem."Byłem pewny, że umrę i nie zejdę z tej góry!". "Dziś mogę powiedzieć coś, czego nigdy dotąd nie mówiłem: przyczyną tragedii na Broad Peak była błędna ocena swojego stanu przez Maćka i Tomka (mowa o Macieju Berbece i Tomaszu Kowalskim, którzy zginęli na Broad Peaku). Każdy z nas na tej grani musiał spojrzeć w głąb siebie i powiedzieć: "dam radę" albo "nie dam rady". Oni się pomylili."
- Jak przeczytałem raport, przeszło mi przez myśl i to, że powinienem był zostać na tej górze. Zostać, czyli zginąć. Byłbym teraz bohaterem narodowym. - mówi BieleckiNo właśnie. Trzeba żyć. Reszta tak naprawdę w ogóle się nie liczy. Każdy kto o tym zapomina, naraża się na pozostanie sam na sam. A czasem na pozostanie w górach.
Bielecki uważa, że stał się ofiarą polskiego piekła, dlatego myśli o wyjeździe na zachód. Jest chyba poszkodowany. Berbeka z Kowalskim już nigdzie nie wyjadą. Nie spojrzeli w siebie, patrzeli ze zdumieniem na brak Bieleckiego i Małka, bo wydawało im się, że zasada utrzymywania kontaktu wzrokowego była obowiązująca. Kiepski żart.
Tacy właśnie jesteśmy. Choć się nie przyznamy. Zawsze gdy załatwiamy sobie rentę - no bo jak żyć, jak żyć? Gdy korzystamy albo wywalczamy sobie przywileje grupowe - a co nas inni obchodzą? Gdy bierzemy swoje bez oglądania się. Bo i na kogo. Bohaterowie to ci co polegli.
Zespół badający tragedię w Himalajach dopuścił domniemanie,
Dokładnie tak jest. W swoim subiektywnym przekonaniu czujemy się zagrożeni. Czasem nawet jest to obiektywna rzeczywistość. To zagrożenie jednak potęgowane jest naszymi postawami. By brać. By nie oglądać się na innych. Bo tylko idioci tak robią, a potem, zostają w górach, albo na bezrobotnym i się jeden z drugim nawet czasem powiesi.że w swoim subiektywnym przekonaniu dwaj wymienieni wyżej koledzy (Bielecki i Małek) działali w sytuacji zagrożenia własnego życia.
Ale nie wszystko jest takie proste. Wszyscy zawalili. Ci co się uratowali i Ci co nie. Pokutuje w Polsce Mickiewicz, ze swoją Pieśnią Filaretów:
Cyrkla, wagi i miaryCiągle odsuwamy na bok liczydła i rozwagę, ciągle przekonujemy siebie, że chcieć to móc, że jakoś to będzie, że więcej odwagi. Każdy kto powie inaczej to tchórz, niegodny imienia Polaka.
Do martwych użyj brył;
Mierz siłę na zamiary,
Nie zamiar podług sił.
Dlatego nie liczmy sił i nie redukujemy zamiarów względem posiadanych sił. Dlatego podejmujemy walkę i pola zaściełają się ciałami Polaków, których ofiara ma mieć jedno przesłanie - tacy właśnie jesteśmy, to jest naszą istotą, tacy będziemy. To jest piękne i wielkie i szlachetne, polskie.
Berbeka, Kowalski, Małek i Bielecki wyszli stosunkowo późno jak na atak na szczyt. Szli bardzo wolno. Nie zawrócili kiedy było można. Nie ustalili podstawowych zasad taktycznych, nieprzekraczalnej godziny odwrotu. Nie zadbali o jakość i pewne funkcjonowanie łączności. Nie wycofali się gdy nastąpiły opóźnienia. Obchodził ich tylko szczyt.
Gorzka to nauka. Ale jeśli nie chcemy... to uczyć się wypada. Nie z ust prestidigitatorów, obłudnych polityków zachęcających do kolejny poświęceń, do kolejnych szturmów bez pytania o siły i środki. Nie z ust tych co sobie te usta wycierają szmatą szczytnych poglądów, nie dzieląc losu tych, którym te poglądy sprzedają, prowadząc ich jak stado baranów, jak zawsze, jak zwykle na rzeź, albo strzyżenie. Wypada się uczyć od życia. I szukać. Naprawdę cennych ludzi. I nie wierzyć. W słowa. Zwłaszcza pełne patosu i odwagi. Bo trzeba żyć, a to oznacza, nie grać o wszystko, nie stawiać na ostrzu noża, umieć się wycofać by kiedyś znów spróbować. Bo Polska, jest jednak coś warta. Ta iskra szaleństwa. Co się wyrywa kalkulacjom, jest potrzebna do nadania smaku, pracy i wysiłkom. Nie zadepczmy jej. Ale nie podpalajmy za jej przyczyną świata ani rzeczywistości.
ps. nr 1.
Ta relacja nie jest obiektywna. Ani wyważona. Ma cały szereg niedokładności i spraw, na które można spojrzeć z innego punktu widzenia. Z własnego. Tak by było dobrze. I ciepło.
ps. nr 2.
Do momentu, kiedy idący jako pierwszy zespół Bielecki-‐Małek, jeszcze przed Rocky Summit postanowił się rozwiązać, czteroosobowa grupa stanowiła zwarty zespół szczytowy: istniał kontakt wzrokowy, wspinacze szli w bliskiej odległości od siebie.
Po rozwiązaniu się zespołu Małek-‐Bielecki, zespół szczytowy de facto przestał istnieć. Adam Bielecki szybko oddalił się od swojego partnera Artura Małka i pozostałych członków zespołu szczytowego. Za zerwanie integralności grupy, której trwanie było jednym z najważniejszych argumentów przyjętej taktyki atakowania zespołem czteroosobowym, odpowiada w największym stopniu Adam Bielecki. Uczynił to w sposób świadomy i nie uzgodniony. W pełni świadome zignorowanie przez Bieleckiego i Małka zasady kontaktu wzrokowego lub radiowego z resztą zespołu, uznajemy za fundamentalny błąd i złamanie podstawowej zasady etyki alpinistycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz