"A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. "
(Mt 5,59)
To wskazanie Jezusa jest jednym z obowiązujących każdego
Chrześcijanina. A jednak jest jednym co do których panuje pewna
konfuzja.
Po pierwsze czy słowa Jezusa nas obowiązują? Jeśli ktoś wierzy, że Jezus jest Zbawicielem - wówczas z całą pewnością.
Po drugie czy powyższe wskazanie dobrze jest stosować w życiu?
Chyba nie ma co do tego wątpliwości skoro Jezus tak nauczał. A jednak. A
jednak odpowiedzmy sobie. Czy taka postawa przynosi dobre owoce? Czy te
słowa powinniśmy stosować w życiu? Nawet nie biorąc pod uwagę własnego
losu czy korzyści, ale biorąc pod uwagę to proste pytanie, czy w
przypadku ich stosowania, zła na świecie będzie więcej czy dobra?
Czy to jest tak, że ludzie źli gdy doświadczają ustępstw całkowitych i
gotowości do wyrzeczeń na ich rzecz, doświadczają zmiany swoich postaw i
stają się lepsi czy też przeciwnie, utwierdzają się w złu i w egoizmie,
dochodzą do wniosku, że faktycznie "im się ten płaszcz, to
spoliczkowanie w przypadku nieposłuszeństwa, ta kolejna pożyczka do
nieoddania - należy"?
Czy może przypadkiem istnieje zupełne rozdwojenie. Z jednej strony
Kościół Katolicki naucza słowami Jezusa Chrystusa. Z drugiej zaś, tak
jak każda ludzka instytucja ani myśli według nich żyć (wojny krzyżowe,
bogactwa kościoła, itd. itp.).
Ale nie o Kościół w rozumieniu duchowieństwa przecież chodzi.
Szczytem nieporozumienia byłoby skupienie się tu na nim. Chodzi o nasze
postawy w życiu. O ten prosty mechanizm. Czy ustępowanie nieprawym,
egoistycznym, nieetycznym żądaniom prowadzi do budowania dobra w
relacjach ludzkich czy zła?
Mam wrażenie, że prowadzi do tego drugiego. Więc nie mogę zrozumieć
tej części kazania na górze. Wydaje mi się, że można postawić tezę, iż
ludzie mający się (mylnie) za wyższych od innych, i poczytujący sobie z
tej wyższości prawo do lekceważenia innych, wyrażania agresji w stosunku
do nich, wykorzystywania ich ekonomicznego - są przekonani o tym iż mają rację.
Ustępstwa w stosunku do nich, owo przekonanie potęgują i tych ludzi utwierdzają
w ich przekonaniach. No właśnie tak jest. Należy mi się, bo ja "to a
tamto", a jak tego nie dostanę, to "jestem pokrzywdzony", a skoro tak to
"leję w mordę", bo ja jestem od tego, żeby lać a tamci są od tego żeby
dawać.
Praktyka życiowa na wszystkich poziomach (z wyjątkami m.in w postaci
Franciszka z Asyżu, które sprzeczną z nimi regułę tylko potwierdzają),
pokazuje, że złu należy stawiać opór. Nie dlatego, iżbyśmy w przeciwnym przypadku mieli ponieść szkodę. Ale dlatego, że zło rośnie, jeśli oporu mu nie stawimy.
A może nie mam racji. Może gdybyśmy tak do końca, faktycznie,
wszystko tym, którzy mają nas za niższych, oddawali i policzki
nastawiali do bicia, to tamci by się nawrócili? Zrozumieli by w końcu,
że robią źle i zaczęli robić dobrze. I byłaby wielka i wspaniała
rewolucja?
A przecież słowa Jezusa zostały do nas wypowiedziane. I pokrętne oraz
zawiłe interpretacje są jedynie przykrywką do stwierdzenia, że
odrzucamy ich sens stosowania w życiu. Można także przytoczyć, scenę ze
świątyni z przewracanymi przez Jezusa straganami. Więc co? Te słowa są
błędne? Znaczą coś innego niż znaczą? Mamy je odrzucić a w przypadku
gdyby jawne odrzucenie było zbyt uwierające, odłożyć na półkę, gdzie
kurz pozwala o nich niepamiętać? Mówiąc krótko, czy Pan Jezus miał
rację?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz